piątek, 24 kwietnia 2015

Michael i Diana cz.23

Witam !
Nie będę długo pisać  zapraszam na notkę ! :D
******************************************************

Leżałam tu sama, cicho szlochając. Brzuch bolał mnie tak bardzo, że nie miałam siły się ruszać. Nie było nikogo kto mógłby mi pomóc. Trzymałam się w pół, czekając na chodź by jeden ruch, sprawdzając nerwowo, czy aby nie straciłam swojego najcenniejszego skarbu. Czekałam i czekałam i wreszcie jest jeden ruch! Za raz kolejny. Tak się cieszyłam, że żyją, wszystko jest w porządku! Tak bardzo się cieszyłam. Łzy teraz również spływały po moich policzkach, ale tym razem symbolizowały szczęście, tak wielkie, że samotność i biel sali oraz szpitalne łóżko przestało mi doskwierać. Nagle usłyszałam z korytarza krzyki.
- Ja muszę do niej wejść! Niech Pan mnie przepuści!
- Pacjentka śpi. Jest skrajnie wyczerpana! Proszę dać już na dziś spokój!
- Do diabła! Tam jest moja narzeczona! Muszę do niej wejść. Lepiej niech Pan się przesunie!
- Panie Jackson! Proszę się uspokoić, zaraz wezwę ochronę!
- To niech Pan wzywa!
Michael wtargnął do sali jak szalony.
- Cześć kochanie.
- Cześć, ale Ty jesteś uparty i zaborczy. Mam nadzieje, że żadne z nich się w Ciebie nie wrodzi z charakterkiem, bo będą same problemy - uśmiechnęłam się.
- Nie prawda. Będą uparte, to zawsze do czegoś dojdą w życiu.
- Tak jak tata.
- Oczywiście.
- Możesz mi powiedzieć co się ze mną stało?
- Hm ... no w sumie mogę Ci powiedzieć, a właściwie powinienem na Ciebie na krzyczeć, ale nie wolno Ci się denerwować ...
- A dokładniej?
- Masz silną nerwicę. Lekarze twierdzą, że nie stosujesz się do zaleceń. Podobno miałaś się nie denerwować przez cały okres ciąży, ale ja wiem .. w tym jest również moja wina. Zamiast robić Ci wyrzuty, powinienem od razu sprać Josepha.
- Co Ty mówisz?!
- Jak to co mówię? Dobrze wiesz, że liczą się tylko pieniądze, tak było i jest od pokoleń, ale nie powinien mieszać w to również Ciebie. Jeżeli coś by się stało z dziećmi, nie darowałbym sobie tego ...przysięgam!
- Ale nic się nie stało. Wszystko jest dobrze, prawda?
- Tak! Wszystko jest jeszcze dobrze, ale lekarz powiedział, że jeżeli będziesz dalej tak przeżywać wszystko nerwowo, grozi Ci wcześniejszy poród dużo przed terminem, to dopiero piąty miesiąc jest. Możliwe, że któreś z nich by mogło tego nie przeżyć lub mieć wady wrodzone.
- A tego nie chcemy. Dlatego od dziś koniec z denerwowaniem się!
- Właśnie Diana wiesz, że mamy zaplanowany ślub, a co za tym idzie całą ceremonie. Nie chce, żeby było aż tak hucznie. Boję się, że media zaczną plotkować, a Tobie może coś się stać.
- Jakieś sugestie?
- Tak, pobierzmy się jutro!
- Słucham?
- Tak pobierzmy się jutro. Niech ślub odbędzie się w plenerze!
- Ale jak to?
- Przyjdzie tylko najbliższa rodzina i przyjaciele. Żadnej wielkiej ceremonii.
- Ale Mike .. ja jestem nadal w szpitalu!
- Ale dziś wyjdziesz.
- Nie mam nawet sukni.
- Uwierz, że masz i powiem Ci jedno, nie wierzysz w możliwości Janet i LaToy.
- Ok niech będzie, a co na to rodzice?
- Ja już to wszystko zorganizowałem.
- Catering też?
- I catering i muzykę i księdza, wszystko!
- No dobrze, wiec czas stąd wyjść.
- Idziemy Pani Jackson!
- Jeszcze nie!
- Oj tam, pomyliłem się o nie całe 24 h.
- A która jest?
- 13.00.
- A, na którą mamy ślub?
- Na 12.00 jutro w ogrodzie mojej odwiecznej przyjaciółki Merry.
- Nie znam jej.
- Oj to poznasz! Tam jest pięknie, spodoba Ci się, gwarantuje Ci to.
- Co my robimy. To czyste szaleństwo, Michael.
- Wiem, ale tylko wariaci są coś warci!
- Obyś miał rację!
Następnego dnia o 8.00 rano w naszym domu, było już pełno ludzi. Wszyscy biegali, mamie złamał się obcas, Janet nie podobał się makijaż, mimo, że była malowana dobrą godzinę, Mike nie mógł zawiązać krawata, a ja siedziałam ciągle nie przebrana, rozglądając się na boki po nich wszystkich. Przeżywali tę ceremonie bardziej niż ja, dosłownie rzecz ujmując.
- Diana!
- Słucham?
- Chodź szybko. Czas już się przebierać!
- Oczywiście. Już idę mamo.
Weszłyśmy do naszego salonu. Był pusty. Na środku stal wieszak, na którym wisiała moja suknia w pokrowcu.
- Mam nadzieje, że się nie rozpadnie!
- A czemu miałaby się rozpaść? - mama spojrzała na mnie złowieszczo.
- A to dlatego, że była szyta w przyśpieszeniu.
- Kochanie za te pieniądze i z tego materiału, ślub w niej będzie mogła brać jeszcze Twoja córcia.
- Oj mamo nie mów już tak.
- Przepraszam .. rozkleiłam się .... tak pięknie wyglądasz.
- Nie płacz, bo źle gorset zasznurujesz! - tym żartem rozluźniłam atmosferę i zaczęłyśmy się śmiać.
Schodziłam po schodach. U samego dołu czekał Michael w czarnym garniturze. Wyglądał ślicznie. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się i stał jakby zamarł. Podeszłam bliżej. Po policzku spływała mu łza.
- Co wy wszyscy dziś tak na smutno. Myślałam, że będziesz się cieszyć.
- Ćśśśś ..wyglądasz tak ślicznie … jesteś taka piękna .... zakochałem się w Tobie na nowo.
- To zasługa naszej makijażystki.
- Nie kochanie, nie żartuj .... to Twoja zasługa. Wyglądasz cudnie, jesteś piękna .... zakochałem się po raz drugi ...sto razy mocniej, sto razy więcej … - pocałowałam Go lekko.
- Dobra, starczy tych amorów. Zostawcie to na noc poślubną. Teraz musimy już jechać. Merry dzwoniła, że ksiądz już przybył - powiedział wybiegając już z domu, Tito.
Dojechaliśmy na miejsce. Ogród był naprawdę śliczny. Wszędzie wisiały białe wstążki, tort ułożony z babeczek z niebieskim lukrem i świecącymi drobinkami, tak mało spotykane. Chciałam dotknąć przez moje łakomstwo, ale w ostatnim momencie się opamiętałam i powiedziałam łapiąc się za brzuch, musicie jeszcze troszkę poczekać. Uśmiechnęłam się. Z boku ogrodu był ustawiony ołtarz i krzesła. Czerwony dywan wyznaczał drogę do ołtarza. Goście już siedzieli, Mike czekał przy ołtarzu. Tata podszedł.
- Gotowa?
- Tak.
- To idziemy.
Szliśmy powoli dostojnym krokiem. Mike stał i uśmiechał, wyglądał tak uroczo. Te czarne niesforne loczki. Oczki, w których widziałam ten blask. Nikt nie mógł mi odebrać tej chwili, była piękna, cudowna, nie powtarzalna. Czułam, że dotarłam do bram nieba i zaraz miałam przekroczyć granice miedzy niebem, a ziemią. Składaliśmy sobie przysięgę patrząc w oczy. Mówiliśmy szczerze, nie uciekając wzrokiem. To co było mówione w obecności księdza, płynęło prosto z serca. Po złożonej przysiędze, zatańczyliśmy pierwszy taniec. W takt wolnej muzyki, kołysaliśmy się ciągle nie odrywając od siebie wzroku. Suknia mimo swojego masywnego wyglądu, była niesamowicie wygodna i pięknie się układała. Fotograf niczym paparazzi robił zdjęcia i Mike sam przyznał, że pierwszy raz nie denerwuje Go obiektyw. Na koniec stanęliśmy do wspólnego zdjęcia rodzinnego, które uwieczniło ten piękny dzień. Stanie w ramkach na honorowym miejscu naszego DOMU, nad kominkiem, przy którym będziemy siedzieć razem dziś, jutro, po jutrze. Pokryje je kurz, a nasze głowy biel siwych włosów. Tylko nasza miłość nie zmieni się na wieki. 

piątek, 17 kwietnia 2015

Michael i Diana cz.22

Witam ! 
Zapraszam na nową notkę i proszę o komentowanie :D Dziękuję że czytacie i mnie odwiedzacie , jest mi niezmiernie miło :D
****************************************************

Stwierdziliśmy z Michaelem, że przestaniemy się interesować prasą. Stres nie wpływa dobrze na moją ciąże. Nie chce nie potrzebnych niespodzianek, bo po co żałować czynów, które miały miejsce przez złość.
Dziś mieliśmy odwiedzić rodziców Michaela. Najwyższy czas ustalić już wszystko z racji tego, że dziewczyny przejęły inicjatywę, trzeba się dogadać co dalej. Gdzie przyjecie, gdzie ceremonia i tak dalej. Nie wypada tak teraz odstawiać ich bez słowa. Chcą pomagać i doceniam to. Sama nie wiem, czy dałabym rade, chociaż mimo mojego błogosławionego stanu byłam bardzo zwinna i chętna do działania. Z rozmyślań wyrwał mnie Mike.
- O czym tak myślisz?
- A w sumie o wszystkim i o niczym.
- O ślubie?
- Między innymi też.
- Nie martw się. Będzie wszystko dobrze.
- Nie może być inaczej. W końcu to nasz wielki dzień!
- Dokładnie.
- O jesteśmy, tylko nie wysiadaj tak szybko.
- Dlaczego?
- Otworze Ci drzwi - cały Mike. Jak zawsze musi postawić na swoim.
Weszliśmy do Jacksonów. Panowała cisza. Całą rodzinę zastaliśmy w salonie. Oglądali TV.
- Głośno o was - palnęła Janet.
- Nawet mi o tym nie wspominaj - syknął Mike.
- Oni by chcieli wszystko wiedzieć. Najchętniej weszliby do naszego domu.
- Oj ... nie ma już o czym mówić - wtrąciła Katherine.
- Właśnie, lepiej opowiedzcie co tam u was, jak się czujesz?
- Dobrze. Ciąża mi służy.
- Widać kochanie! Jesteś taka rozpromieniona … uczęszczacie na badania zapewne?
- Oczywiście. Inaczej Michael by zwariował jakby było inaczej. Zresztą ja też się denerwuje.
- No przecież ktoś musi odziedziczyć mój majątek - roześmiał się Mike.
- No ktoś na pewno odziedziczy, ale nie Twoja żonka - powiedział dobitnie Joseph.
- Jak to?
- A tak to mój drogi Michaelu. Nie powiedziała Ci?
- Diana o czym On mówi?
- Michael .. miałam Ci powiedzieć ...
- Co miałaś mi powiedzieć?
- Oj Diana ... nie powiedziałeś mu o tym, że podpisałaś przy notariuszu intercyzę? Teraz wszystko po Twojej śmierci należy do potomków naszej rodziny, tych którzy nazywają się od urodzenia Jackson.
- Ty żartujesz! Kazałeś kobiecie w ciąży podpisać dokumenty? Niech zgadnę, przyszedłeś wtedy kiedy mnie nie było, tak? Mam racje?! Odpowiedz?!
- No tak, tak.
- Nie kłóćcie się. Mieliście ustalać ślub.
- Nie mam ochoty. Jednak wychodzę.
- Mike zaczekaj - wstałam i podbiegłam do niego. Odsunął się delikatnie, nie pozwalając się przytulić.
Wracaliśmy do domu w ciszy, kiedy nagle ją przerwał.
- Diana czemu mi nie powiedziałaś? Proszę odpowiedz mi.
- Posłuchaj, to nie tak jak myślisz ... na prawdę chciałam Ci powiedzieć, ale … zabrakło mi odwagi - rozpłakałam się i nie umiałam nic już więcej powiedzieć. Wiem, powinnam była Go przeprosić, ale nie mogłam wydobyć słowa z siebie, dusząc się własnymi łzami.
Gdy dojechaliśmy, wysiadłam w pospiechu z samochodu. Poszłam przed siebie. Nie daleko był las. Usiadłam na ściółce i zaczęłam rozmyślać. Założyłam ręce za głowę. Jak się teraz z tego wyplątać?
- Diana? Kochanie - odwróciłam się. To był Mike.
- Przepraszam .. wiem .. nie powinnam, ale posłuchaj. On przyszedł jak byłeś w trasie koncertowej. Bałam się. Z nim był notariusz. Powiedział, że da nam spokój, jak tylko podpisze te cholerne stosy papierów. Uwierzyłam .. chciałam, tylko, żeby nas zostawił.
- Wiem, wiem chciałaś dobrze. To ja przepraszam. Wymagam od Ciebie, żebyś mówiła prawdę i tak powinno być. Musimy opierać nasz związek na zaufaniu, ale ja też nie byłem fair wobec Ciebie.
- Jak to? - przez głowę przebiegły mi tysiące myśli.
- Pamiętasz jak chciałaś … pamiętasz?
- Pamiętam.
- To wtedy ja nie bylem w sklepie .. ani w studio.
- A gdzie?
- Pojechałem do Paula. Znalazłem Go. Porozmawialiśmy po męsku.
- Porozmawialiście ..
- No dobrze .. uderzyłem Go. Straciłem nad sobą kontrole, myśląc jak Cie skrzywdził.
- I co? Oddal Ci?
- No co Ty. Nie miał siły.
- Mój wojownik.
- Moja księżniczka.
- Już się nie gniewasz?
- Nie, ale pamiętaj, nigdy więcej kłamstw, żadnego zatajania z mojej i Twojej strony, ok?
- Tak zgadzam się. Popieram ten pomysł. Jest genialny i oby tak zawsze było.
- Będzie jeżeli tylko trochę się postaramy.
- To co idziemy?
- Tak.
Wracaliśmy gawędząc o tym jak będzie dalej. Stwierdziliśmy nawzajem, że wypada przeprosić Kathetrin, że była świadkiem tak przykrych wydarzeń, które nie powinny mieć miejsca w jej obecności. Dowiedziałam się przy okazji ile upokorzeń zniosła przez Josepha. Na pewno było jej przykro. Miało być tak miło, mieliśmy razem omawiać nasz ślub. Postanowiliśmy, że zaprosimy ich wszystkich do nas. Niech przyjadą na trochę, odpoczną od zgiełku i kochanego ojca, fleszy, kamer. Wróciliśmy. Ja weszłam do kuchni, a Mike poszedł dzwonić. Gdy skończył, przyszedł do kuchni.
- I co? Przyjadą?
- Cała rodzina!
- To źle?
- Tyle Jacksonów pod jednym dachem!
- Na ile zostaną?
- Na noc tylko, na więcej nie mogą, ale i tak się ciesze. Tak mało czasu spędzają razem i ze mną również. Wreszcie można będzie zasiąść i porozmawiać jak za dawnych lat.
- Masz racje. Wszystkim, to dobrze zrobi.
Następnego dnia, czekaliśmy już na Jacksonów. Przyjechali punktualnie. Od drzwi było słychać. że sprzeczają się między sobą. Cali Oni. Katherine oczywiście przywiozła ciasto. Lubiłam je, ale nie potrzebnie się napracowała. Miała odpoczywać.
- O jak się ciesze, że jesteście!
- Nie kłam Pani Jackson.
- Swen mój drogi Tito, Swen moje nazwisko.
- No dobra .. mhhh .. Pani w 50% Jackson.
- Ciekawe, która część jest już Jackson?
- Randy!
- Wydaje mi się, że ta od pasa w dół, nie?
- Skąd te domysły?
- No wiesz .. Ona jest w ciąży.
- Możecie być cicho? - Michael już nie wytrzymywał.
- Właśnie!
- Bo co?
- Bo ja tak mówię, a mam w sobie dwóch Jacksonów i mam większą siłę przebicia!
Wszyscy zaczęli się śmiać. Wiedziałam, że miło spędzimy ten wieczór. Oczywiście od razu wzięliśmy się za planowanie. Wszystko zostało chyba dopięte już na ostatni guzik. Cieszyłam się, że mam już to wreszcie z głowy i to było w tym wszystkim najlepsze. Jednak Mike zaczął znów ten niezręczny temat.
- Posłuchajcie .. wiecie, że Diana podpisała z Josephem intercyzę.
- Wiemy.
- A wiec będę chciał załatwić, to inaczej.
- A w jaki sposób?
- Będę zmuszony założyć sprawę w sądzie i odzyskać prawa dla Diany.
- Mike nie trzeba.
- Ja sądzę, że trzeba.
- Synu! Nie możesz prawować się z ojcem. Przecież wszystkie gazety to opiszą. Prasa będzie trąbić na cały kraj. Nie potrzebne nam to.
- Mamo! Ale tu chodzi o jej przyszłość … - te słowa usłyszałam już jak przez mgle. Pociągnęłam Michaela za ramie. Czułam straszny ból, jakby ktoś uderzył mnie z całej siły w brzuch. Więcej nic nie pamiętam, tylko krzyk LaToyi i światła samochodu ratowników medycznych.
Obudziłam się już w szpitalu. Nikogo przy mnie nie było. Jedynie białe ściany. Dobrze wiedziałam, gdzie jestem, to był szpital. Wzięłam się odruchowo za brzuch, odkryłam prześcieradło. Chciałam zobaczyć Michaela. Zaczęłam krzyczeć, ale nie przychodził.
- Mike .. Mike – płakałam, ale odpowiadało mi tylko echo pustej sali.  

piątek, 3 kwietnia 2015

Michael i Diana cz.21

Witam !
Na wstępie chciałabym złożyć wam życzenia.Zdrowych , radosnych i pogodnych Świąt Wielkanocnych ! Dla wszystkich moich czytelników , tych stałych i tych nowych , oraz podziękować mojej kochanej W. Piszącej opowiadanie Bad Girl oraz http://michael-and-betty-story.blogspot.com/ która zmotywowała mnie do pisania tego opowiadania i zawsze ma czas na zredagowanie mojej notki i polecić wam dwie strony na Facebooku także fanek Michaela które chcą rozwijać swoje pasje.Jak będziecie mieli czas to proszę odwiedzicie je  oto linki https://www.facebook.com/wiktoriakozeraphoto?fref=ts
Wiktoria Kozera Photography
http:// www.facebook.com/pages/Maggie/782326748550045.

Pozdrawiam ! Miłego czytania !
******************************************************************************************

Gdy rodzina Alan już wyszła, zaczęłam rozmyślać. Dlaczego ludzie są tak podli wobec siebie. Dlaczego On tak bardzo musi cierpieć z powodu swojego sumienia, które słusznie mu podpowiada? Eh... życie jednak jest męczące, żeby nie powiedzieć przytłaczające. Odwróciłam się do Michaela. Spał. Tak słodko wyglądał w blasku księżyce. Jego włosy wydawały się jeszcze bardziej ciemne, delikatne loczki leżały teraz swobodnie na ramionach. Był taki spokojny, jakby sen był jego wybawieniem. Dam sobie rękę uciąć, że śnił o czymś pięknym. Już miałam dotknąć jego policzka, kiedy poczułam coś w brzuchu. Na początku nie zwróciłam uwagi, ale za drugim razem było to silniejsze. Odruchowo usiadałam i złapałam się w pół. Kolejny raz. W końcu przyszło mi do głowy. To pierwsze ruchy. Oo tak. W końcu to już cztery i pół miesiąca.
- Michael … Michael - szeptałam cicho.
- Co? Zaraz .. już śpiewam ..
- No nie .. ten mi śpiewał będzie .. Michael! Do licha ciężkiego.
- Co .. co się stało?! - krzyknął aż sama się wystraszyłam.
- Michael .. Oni się ruszają, zobacz.
- Kto się rusza?
- Dzieci.
- Jak to?
- O jej .. jak jesteś zaspany, to nie mogę się z Tobą dogadać - złapałam Go za dłoń i położyłam sobie na brzuchu.
- Nic nie czuje.
- A teraz?
- O Boże … - łzy spłynęły mu po twarzy.
- Mike … Oni już dają znać, że są ...
- Diana .. tak bardzo się cieszę. Daj dotknę jeszcze raz … o jej! Znów!
Teraz już płakaliśmy oboje. Nie wiem czemu, ale ta chwila była tak niesamowicie wzruszająca, że po prostu trudno było się opanować. Prawie do rana leżeliśmy gawędząc o tym jak damy im na imię. Jak będą rosły. Dobrze, że zasnął bo w tym tępię wybieralibyśmy im za chwile studia. W efekcie, mimo całego tego szczęścia, wstałam bardzo zmęczona. Dziś miałam przymierzać suknie. Nie miałam zbyt ochoty na podróże do miasta, ale czuję, że moje szwagierki mimo mojego bogosławionego stanu i tak by mi nie odpuściły. Były tak napalone na ten dzień, że jedyne co mogłam ,to zgadzać się na wszystko aby były zadowolone. Tak jak się domyślałam punkt dziesiąta stały na naszym podjeździe.
- Diana! Diana!
- Już, już zakładam buty.
- Gdzie się wybieracie? - spytał zdziwiony Michael.
- Jak to gdzie? Wybierać przyszłej Pani Jackson suknię - LaToya wzniosła oczy teatralnie ku górze.
- Jadę z wami.
- No chyba żartujesz! Nie możesz widzieć wcześniej Panny młodej niż w dniu ślubu - prychnęła zdenerwowana Janet.
- Ale Ty się ostatnio wygadana zrobiłaś - na te słowa, pokazała mu język.
- Kochanie idę z nimi, bo inaczej głowa mi uschnie. Będę za niedługo.
- Tak, tak …,za kilkadziesiąt godzin. Jak ja je znam.
- Jak my znamy Ciebie! Nic nie kombinuj! Zostań grzecznie w domu.
- Dobra już dobra. Ostatni raz pozwalam wam porwać moją żonę.
- Jeszcze nie Twoja.
- W 50% już moja.
- Kończycie już? Czy mam Was sprowadzić na ziemię?
Wyszyłyśmy. Dziewczyny cieszyły się jakby szły co najmniej na pierwsza imprezę same. Ja w sumie też nie narzekałam. Dzięki przepychanką Jacksonów, humor mi się poprawił i nie byłam już tak zaspana. Kilka chwil podróży z Brendenem i byłyśmy na miejscu. Zaparkował w takim miejscu, że chyba nawet ktoś o "sokolim" wzroku by nas nie wypatrzył. Salon był zamknięty. Otworzyli nam dopiero jak Janet zadzwoniła. Dziwne było takie życie w ukryciu, ale cóż. Musiałam się do niego przyzwyczaić. Mnie też takie czekało. Szkoda, że moje dzieci będą musiały to znosić, ale starałam się o tym nie myśleć. W końcu przyszłam przymierzać suknie, to o czym marzyłam od dziecka.
Sprzedawca pokazywał różne modele, ja je przymierzałam. Jednak żadna nie przypadała nam do gustu. Nagle LaToya powiedziała:
- Niech Pan pokarzę nam tę.
- LaToya!
- No co?
- Ona kosztuje fortunę.
- Nie marudź. Piękna jest, nie Janet?
- No śliczna. Niech Pan ją pokarze.
- Wedle życzenie!
Poszedł, a my postanowiłyśmy, że przejdziemy się po salonie. Może same coś wybierzemy jeszcze z tej kolekcji. Przemierzałyśmy boksy jeden nic, drugi nic, trzeci Michael?!
- Co Ty tu robisz?
- Ja .. yyy ... przymierzam sobie.
- Trzymajcie mnie … dziewczyny.
- Myślicie, że ta będzie mi pasować? - wziął jakiś wieszak i zaczął mierzyć do ciała.
- Nie, nie mogę - zaczęłam się śmiać.
- No co? Miałem gnić w domu?
- Ale nie musiałeś przychodzić tutaj!
- No nie burmusz się już siostrzyczko.
- Janet zabierz Go, a Diana niech po przymierza jeszcze.
- Kochanie wiesz co?
- Co?
- Za Twoje poczucie humoru powinieneś dostać Nobla.
- Się wie skarbie, się wie!
Janet wyprowadziła Michaela za ucho, a ja przymierzyłam suknie jaką przyniósł mi Pan. Była … piękna, wyrafinowana, ale skromne zdobienia na gorsecie, fason. Właśnie tak ją sobie wyobrażałam. Była piękna. Godna żony króla popu, ale też bardzo droga. Stałam zapatrzona w swoje odbicie. W lustrze cekiny odbijały światło, koronka podkreślała delikatność całej kreacji. - LaToya .. to Ta!
- Jesteś pewna?
- Tak .. jest śliczna ...
- Nie chce słyszeć już o cenie.
- No dobrze.
- Wiec mam ją dla pani zamówić?
- Tak!
- Ok .. wiec musimy zrobić przymiarki, dobrze?
- Dobrze.
- Poczekaj jeszcze chwile. Zrobię Ci zdjęcie … pokarze Janet.
LaToya wyciągnęła aparat i zrobiła mi zdjęcie, a pan zebrał miarę. Byłam taka szczęśliwa. Suknia była piękna. Byłam dumna, ale mama się ucieszy! To była radość z dwóch powodów. Spełniłam marzenie i jeden problem, że nie mam co na siebie włożyć, miałam z głowy. Schodziłyśmy już na dół po schodach prowadzących do podziemnego parkingu. Nagle ktoś krzyknął:
- Hej! - odwróciłam się, a za mną reszta. To był … Paul?! - Hej kochanie!
- Odczep się! – syknęłam.
- A czemu taka zła? No nie denerwuj się już tak.
- Odsuń się na bezpieczną odległość, dobrze Ci radzę - powiedział Michael.
- Cicho bądź. Chce z nią porozmawiać.
- Ale ja z Tobą nie, idziemy.
- Nieźle się urządziłaś .... dzieciak z gwiazdką.
- Zazdrościsz?
- Zawsze byłaś perfidna, ale że aż tak? Nie wiedziałem.
- Chcesz zbierać zęby?!
- Michael spokojnie.
- Nikt nie będzie obrażał mojej narzeczonej.
- Panie Jackson, czy coś się dzieje?
- Nie, nie Brenden .. ten Pan już idzie, prawda?
- Tak już idę, bo jeszcze mnie pobijesz - Michael szarpnął się, ale Go przytrzymałam.
- Uspokój się Mike - spojrzał na mnie - Nie warto.
- Masz racje.
- Musisz pięknie wyglądać na naszym ślubie.
- Właśnie. Nie potrzebne Ci podbite oko.
- Sądzisz, że dałabym mu podpić sobie oko? No chyba żartujesz!
- Dzieci Jackson no ile mam na was czekać? - gorączkował się Brenden.
- Już idziemy.
Gdy wróciliśmy do domu, postanowiłam odpocząć. Wygodnie rozłożyłam się na kanapie, Michael obok mnie.
- Co za dzień ...
- No pełen wrażeń.
- Jeszcze tamten musiał się przyplątać.
- Chodziło mi o Ciebie, bo jakby nikogo nie było ..
- To co?
- Pokazałbym mu gdzie raki zimują.
- Ah Ty mój waleczny!
- Rycerzu?
- To właśnie miałam na myśli.
- Haha no wiesz, bo się zarumienię.
Nagle posmutniałam. Przypomniały mi się wszystkie upokorzenia ze strony Paula. Jak było, co się działo. Każde słowo, każda zdradę, każde kłamstwo, to było tak dawno, a nadal czułam wstyd i odrazę. Jak mogłam pozwolić sobie na takie traktowanie ze strony faceta?
- Diana coś się stało?
- Nie, a czemu pytasz?
- Przecież widzę.
- Tak .. masz racje. Nie ma sensu kłamać. Przypomniało mi się wszystko co działo się jak byłam jeszcze z Paulem. Nawet nie wyobrażasz sobie ile upokorzenia zniosłam z jego strony. On odszedł z moją własną przyjaciółką. Wyprowadziłam się i poznałam Ciebie, gdyby nie Ty .. tamta noc, pamiętasz? Ta co ...
- Nie kończ...
- Tak właśnie ją miałam na myśli. Chciałam sobie ulżyć, chciałam, żeby mi przeszło, żeby wszystko zniknęło, żeby wszyscy poszli do diabła.
- Wiesz co ja wtedy przeżywałem? Dzwoniłem do domu, pytałem o Ciebie. Moje rodzeństwo Cie nie widziało. Nikt nie wiedział, gdzie jesteś. Dzwoniłem na Twój telefon, nie odbierałaś. Nie mogłem wytrzymać. Przeczuwałem najgorsze i to sprawdziło się. Wiedziałem, że jeżeli za chwile się tam nie pojawię, stanie się coś złego. Mogłem Cie stracić na zawsze. Rozumiem Cie, pamiętam jak ja się czułem po moim wypadku, jak wszystko mnie bolało, jak chciałem tak jak Ty, ale pamiętaj, życie jest tylko jedno i Ty jesteś kapitanem, a Twoje życie okrętem, to od Ciebie zależy w jaką popłynie stronę.
- Pięknie powiedziane. Zachowałam się wtedy egoistycznie.
- W stosunku do mnie, na pewno.
- No coś Ty!
- A coś Ja!
- Nie łap mnie za słówka!
- Kiedy ja lubię łapać za słówka i nie tylko za nie. Lubię też za policzek o i za szyję.
- Michael! Mam łaskotki na litość boską. Przestań!
- Bo co?
- Bo się oburzę.
- Ale się boję.
- Bój się, jestem zła.
- A ja dobry! Pasujemy do siebie, uzupełniamy się.
- Dobra wygrałeś.
Zasnęłam i spałam bardzo długo. Nie miałam ochoty wcześnie wstawać. Była leniwa niedziela i miałam ochotę właśnie tak ją spędzić. Michael też nie miał nic przeciwko wylegiwaniu się do dwunastej. Włączyłam TV. Właśnie miał lecieć mój ulubiony serial. Zaczął się. Oglądałam w skupieniu kiedy przerwa na informacje. Wiedziałam o niej standardowo. Wstałam, żeby zrobić sobie herbatę, kiedy nagle usłyszałam ''Michael Jackson''. Podbiegłam do TV.
"Jak donoszą źródła, widziano Michaela Jacksona z jego dziewczyną w Galeri Handlowej. Najprawdopodobniej para spodziewa się dziecka, ponieważ nasz informator twierdzi, że kobieta znanego piosenkarza ma przed sobą brzuch, który stara się skrupulatnie maskować poprzez luźną odzież. Pora na informacje lokalne'' . Odwróciłam się.
- Nic nie mów. Wszystko wdziałem. To On. To ten drań doniósł mediom.
- A to sprzedawczyk jeden.
- Już ja mu pokarze.
- Spokojnie Mike. Nie denerwuj się. Niech sobie mówią.
- Ale nie muszą o nas. Jeszcze przypięli Ci łatkę, że maskujesz ciążę.
- Chcieli nadać pikanterii. Wiesz, że kontrowersja się dobrze sprzedaje. Takie czasy.
- Denerwuje mnie to!
- Chodź tu – podszedł, a ja Go mocno pocałowałam - Teraz lepiej?
- O wiele! Ale jeszcze trochę - pocałowałam Go drugi raz.
- A teraz?
- No już dobrze.
- Pamiętaj niech sobie mówią, niech nas nie lubią, nie interesuje nas to!
- Diana?
- Hm … ?
- Dziękuje, gdyby nie Ty, mój świat już dawno legł by w gruzach.
- A mój dzięki Tobie powstał z ruiny, tworząc idealną całość.