piątek, 24 kwietnia 2015

Michael i Diana cz.23

Witam !
Nie będę długo pisać  zapraszam na notkę ! :D
******************************************************

Leżałam tu sama, cicho szlochając. Brzuch bolał mnie tak bardzo, że nie miałam siły się ruszać. Nie było nikogo kto mógłby mi pomóc. Trzymałam się w pół, czekając na chodź by jeden ruch, sprawdzając nerwowo, czy aby nie straciłam swojego najcenniejszego skarbu. Czekałam i czekałam i wreszcie jest jeden ruch! Za raz kolejny. Tak się cieszyłam, że żyją, wszystko jest w porządku! Tak bardzo się cieszyłam. Łzy teraz również spływały po moich policzkach, ale tym razem symbolizowały szczęście, tak wielkie, że samotność i biel sali oraz szpitalne łóżko przestało mi doskwierać. Nagle usłyszałam z korytarza krzyki.
- Ja muszę do niej wejść! Niech Pan mnie przepuści!
- Pacjentka śpi. Jest skrajnie wyczerpana! Proszę dać już na dziś spokój!
- Do diabła! Tam jest moja narzeczona! Muszę do niej wejść. Lepiej niech Pan się przesunie!
- Panie Jackson! Proszę się uspokoić, zaraz wezwę ochronę!
- To niech Pan wzywa!
Michael wtargnął do sali jak szalony.
- Cześć kochanie.
- Cześć, ale Ty jesteś uparty i zaborczy. Mam nadzieje, że żadne z nich się w Ciebie nie wrodzi z charakterkiem, bo będą same problemy - uśmiechnęłam się.
- Nie prawda. Będą uparte, to zawsze do czegoś dojdą w życiu.
- Tak jak tata.
- Oczywiście.
- Możesz mi powiedzieć co się ze mną stało?
- Hm ... no w sumie mogę Ci powiedzieć, a właściwie powinienem na Ciebie na krzyczeć, ale nie wolno Ci się denerwować ...
- A dokładniej?
- Masz silną nerwicę. Lekarze twierdzą, że nie stosujesz się do zaleceń. Podobno miałaś się nie denerwować przez cały okres ciąży, ale ja wiem .. w tym jest również moja wina. Zamiast robić Ci wyrzuty, powinienem od razu sprać Josepha.
- Co Ty mówisz?!
- Jak to co mówię? Dobrze wiesz, że liczą się tylko pieniądze, tak było i jest od pokoleń, ale nie powinien mieszać w to również Ciebie. Jeżeli coś by się stało z dziećmi, nie darowałbym sobie tego ...przysięgam!
- Ale nic się nie stało. Wszystko jest dobrze, prawda?
- Tak! Wszystko jest jeszcze dobrze, ale lekarz powiedział, że jeżeli będziesz dalej tak przeżywać wszystko nerwowo, grozi Ci wcześniejszy poród dużo przed terminem, to dopiero piąty miesiąc jest. Możliwe, że któreś z nich by mogło tego nie przeżyć lub mieć wady wrodzone.
- A tego nie chcemy. Dlatego od dziś koniec z denerwowaniem się!
- Właśnie Diana wiesz, że mamy zaplanowany ślub, a co za tym idzie całą ceremonie. Nie chce, żeby było aż tak hucznie. Boję się, że media zaczną plotkować, a Tobie może coś się stać.
- Jakieś sugestie?
- Tak, pobierzmy się jutro!
- Słucham?
- Tak pobierzmy się jutro. Niech ślub odbędzie się w plenerze!
- Ale jak to?
- Przyjdzie tylko najbliższa rodzina i przyjaciele. Żadnej wielkiej ceremonii.
- Ale Mike .. ja jestem nadal w szpitalu!
- Ale dziś wyjdziesz.
- Nie mam nawet sukni.
- Uwierz, że masz i powiem Ci jedno, nie wierzysz w możliwości Janet i LaToy.
- Ok niech będzie, a co na to rodzice?
- Ja już to wszystko zorganizowałem.
- Catering też?
- I catering i muzykę i księdza, wszystko!
- No dobrze, wiec czas stąd wyjść.
- Idziemy Pani Jackson!
- Jeszcze nie!
- Oj tam, pomyliłem się o nie całe 24 h.
- A która jest?
- 13.00.
- A, na którą mamy ślub?
- Na 12.00 jutro w ogrodzie mojej odwiecznej przyjaciółki Merry.
- Nie znam jej.
- Oj to poznasz! Tam jest pięknie, spodoba Ci się, gwarantuje Ci to.
- Co my robimy. To czyste szaleństwo, Michael.
- Wiem, ale tylko wariaci są coś warci!
- Obyś miał rację!
Następnego dnia o 8.00 rano w naszym domu, było już pełno ludzi. Wszyscy biegali, mamie złamał się obcas, Janet nie podobał się makijaż, mimo, że była malowana dobrą godzinę, Mike nie mógł zawiązać krawata, a ja siedziałam ciągle nie przebrana, rozglądając się na boki po nich wszystkich. Przeżywali tę ceremonie bardziej niż ja, dosłownie rzecz ujmując.
- Diana!
- Słucham?
- Chodź szybko. Czas już się przebierać!
- Oczywiście. Już idę mamo.
Weszłyśmy do naszego salonu. Był pusty. Na środku stal wieszak, na którym wisiała moja suknia w pokrowcu.
- Mam nadzieje, że się nie rozpadnie!
- A czemu miałaby się rozpaść? - mama spojrzała na mnie złowieszczo.
- A to dlatego, że była szyta w przyśpieszeniu.
- Kochanie za te pieniądze i z tego materiału, ślub w niej będzie mogła brać jeszcze Twoja córcia.
- Oj mamo nie mów już tak.
- Przepraszam .. rozkleiłam się .... tak pięknie wyglądasz.
- Nie płacz, bo źle gorset zasznurujesz! - tym żartem rozluźniłam atmosferę i zaczęłyśmy się śmiać.
Schodziłam po schodach. U samego dołu czekał Michael w czarnym garniturze. Wyglądał ślicznie. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się i stał jakby zamarł. Podeszłam bliżej. Po policzku spływała mu łza.
- Co wy wszyscy dziś tak na smutno. Myślałam, że będziesz się cieszyć.
- Ćśśśś ..wyglądasz tak ślicznie … jesteś taka piękna .... zakochałem się w Tobie na nowo.
- To zasługa naszej makijażystki.
- Nie kochanie, nie żartuj .... to Twoja zasługa. Wyglądasz cudnie, jesteś piękna .... zakochałem się po raz drugi ...sto razy mocniej, sto razy więcej … - pocałowałam Go lekko.
- Dobra, starczy tych amorów. Zostawcie to na noc poślubną. Teraz musimy już jechać. Merry dzwoniła, że ksiądz już przybył - powiedział wybiegając już z domu, Tito.
Dojechaliśmy na miejsce. Ogród był naprawdę śliczny. Wszędzie wisiały białe wstążki, tort ułożony z babeczek z niebieskim lukrem i świecącymi drobinkami, tak mało spotykane. Chciałam dotknąć przez moje łakomstwo, ale w ostatnim momencie się opamiętałam i powiedziałam łapiąc się za brzuch, musicie jeszcze troszkę poczekać. Uśmiechnęłam się. Z boku ogrodu był ustawiony ołtarz i krzesła. Czerwony dywan wyznaczał drogę do ołtarza. Goście już siedzieli, Mike czekał przy ołtarzu. Tata podszedł.
- Gotowa?
- Tak.
- To idziemy.
Szliśmy powoli dostojnym krokiem. Mike stał i uśmiechał, wyglądał tak uroczo. Te czarne niesforne loczki. Oczki, w których widziałam ten blask. Nikt nie mógł mi odebrać tej chwili, była piękna, cudowna, nie powtarzalna. Czułam, że dotarłam do bram nieba i zaraz miałam przekroczyć granice miedzy niebem, a ziemią. Składaliśmy sobie przysięgę patrząc w oczy. Mówiliśmy szczerze, nie uciekając wzrokiem. To co było mówione w obecności księdza, płynęło prosto z serca. Po złożonej przysiędze, zatańczyliśmy pierwszy taniec. W takt wolnej muzyki, kołysaliśmy się ciągle nie odrywając od siebie wzroku. Suknia mimo swojego masywnego wyglądu, była niesamowicie wygodna i pięknie się układała. Fotograf niczym paparazzi robił zdjęcia i Mike sam przyznał, że pierwszy raz nie denerwuje Go obiektyw. Na koniec stanęliśmy do wspólnego zdjęcia rodzinnego, które uwieczniło ten piękny dzień. Stanie w ramkach na honorowym miejscu naszego DOMU, nad kominkiem, przy którym będziemy siedzieć razem dziś, jutro, po jutrze. Pokryje je kurz, a nasze głowy biel siwych włosów. Tylko nasza miłość nie zmieni się na wieki. 

1 komentarz:

  1. Rozdział jak zawsze cudowny :) No i ten ślub ! Marzenie każdej kobiety :)
    Pozdrawiam
    Fanka Michaela

    OdpowiedzUsuń